Polowa stycznia.
Jak to zwykle bywa odpuszczam sobie miesiac lub dwa na poczatku roku i albo nie lowie wogole , albo sa to jakies nieplanowane ,krotkie wypady z kijem nad wode.
Ryba jest dosc letargiczna i pogoda tez nie nastraja jakos. Zimno i mokro , nie ma co sobie robic presji. Przyjda cieplejsze dni.
Tak jak w poprzednim roku pierwsza rybalke zaczynam od proby zlowienia sandacza. Po tygodniowych przymrozkach robi sie cieplej i celuja w spokojny bezwietrzny dzien. Jest dosc cieplo bo prawie 10 stopni.
Jade sprobowac swoich sil na godzine przed zachodem slonca. Kiedy po godzinie wedkowania w koncu mam branie, partole je nie zacinajac ryby. Wziela z pierwszego opadu kiedy plecionka byla jeszcze nie napieta i niestety spoznilem. No coz takie akcje jeszcze bardziej napedzaja. Po kolejnych 30 minutach rzucania jak z automatu mam kolejne branie z pierwszego podbicia. Klasyczne uderzenie sandacza i cala guma znika w pysku ryby.
Nie jest to gigant, ale juz na oko taka rybka pomiedzy 60-70cm (nie mierzylem).
Blank saved!!! Tight lines!